[wpml_language_selector_widget]
Polish English French German Spanish Finnish Hebrew Swedish Norwegian Italian Czech Slovak Bulgarian Hungarian Portuguese Russian Chinese (Simplified) Japanese Hindi Arabic
[wpml_language_selector_widget]
Polish English French German Spanish Finnish Hebrew Swedish Norwegian Italian Czech Slovak Bulgarian Hungarian Portuguese Russian Chinese (Simplified) Japanese Hindi Arabic
Polish English French German Spanish Finnish Hebrew Swedish Norwegian Italian Czech Slovak Bulgarian Hungarian Portuguese Russian Chinese (Simplified) Japanese Hindi Arabic
[wpml_language_selector_widget]
Polish English French German Spanish Finnish Hebrew Swedish Norwegian Italian Czech Slovak Bulgarian Hungarian Portuguese Russian Chinese (Simplified) Japanese Hindi Arabic
Dział Section 13 -- Proszę kliknąć na tytuł / fotografię danego eksponatu -- UWAGA - UKAŻE SIĘ PIERWSZA FOTOGRAFIA - JEŚLI JEST W EKSPONACIE WIĘCEJ FOTOGRAFII - POCZEKAJ NA AUTOMATYCZNE PRZEWIJANIE ALBUMU FOTOGRAFI, LUB KLIKNIJ NA KOLEJNĄ KROPKĘ POD FOTOGRAFIAMI -- KLIKNIĘCIE NA UKAZUJĄCE SIĘ FOTOGRAFIE MOŻE NIEKTÓRE Z NICH NA EKRANIE WYODRĘBNIĆ - PODWÓJNE KLIKNIĘCIE NA NIĄ MOŻE FOTOGRAFIĘ ZNACZNIE ZWIĘKSZYĆ -- ZAPRASZAMY DO DZIAŁU GALERII:Pamięć Życiowych Podróży - Life Travel Memories...

„W pustyni i w puszczy”, Solo wędrówka z plecakiem przez Afrykę

Zgłaszający Eksponat:
Basia Meder
podziel się z innymi:

Basia Meder

2 marca 2002 roku, obładowana ogromnym plecakiem, rozpoczęłam samotną wędrówkę po Afryce. Trwała ona 13 miesiecy. Odwiedziłam 20 krajów całego kontynentu. Był to początek mojego „cygańskiego życia”. Moim domem stawały się miejsca czasowego postoju. Moją rodziną stawali się nowo poznani ludzie. Wędrując, nie czułam się samotna. Byłam częścią otaczającego mnie piękna, częścią przyrody i częścią życia innych ludzi. Czułam się wolna. Czułam się szczęśliwa. Moje życie było piękne i bogate.

Od wrzesnia 2001 byłam na wymarzonej wczesnej emeryturze, po prawie 35 latach pracy w informatyce. Pragnęłam całkowicie zmienic moje życie. Byłam gotowa pożegnać się ze swoim wygodnym domem w Canberra w Australii oraz bezpieczeństwem życia wśród rodziny i przyjaciół. Pozostałam niepoprawną marzycielką. Pomimo „podeszłego” wieku kochałam przygodę i podróże oraz poznawanie i wzbogacanie życia – swego i innych. Od dzieciństwa fotografia jest moją pasją. Obserwując świat przez obiektyw uczyłam się tak wiele. Po latach niepewności uwierzyłam w siebie. Zostawiając za sobą rutynę codzienności rozpoczęłam wieloletni proces reewaluacji własnych wartości i doświadczeń.

Niewątpliwie pasje podróżowania zawdzięczam swoim rodzicom, którzy od wczesnego dzieciństwa rozwijali we mnie umiłowanie do książek i pism podróżniczych. Rozwijali oni we mnie marzenia poznawania świata. Jednocześnie, ojciec wtajemniczał mnie w tajniki fotografii. Do czasu mojej afrykańskiej wyprawy, poznałam już ponad 50 krajów Europy, Azji, Ameryki Południowej, Centralnej i Północnej, Australii i Pacyfiku. W roku 1995-96 odbyłam roczną samotną podróż z plecakiem dookoła świata.

Odkrycie fascynującego i niezwykle zróżnicowanego kontynentu afrykańskiego było moim projektem emerytalnym. W ciągu 13 miesięcy odwiedziłam RPA, Madagaskar, Lesotho, Swaziland, Mozambik, Namibia, Botswana, Zimbabwe, Zambia, Malawi, Tanzania, Kenia, Uganda, Rwanda, Etiopia, Egipt, Ghana, Togo, Burkina Faso oraz Mali.

Często słyszę pytanie: „Nie bałaś się?” Oczywiście, że się bałam. Nie powstrzymywało mnie to jednak przed wyruszeniem w tę podróż mego życia. Przygotowując się starannie, zostawiając jednocześnie miejsce na zmiany w moich planach wyprawy, starałam się zminimalizować ryzyko. Moja trasa wiodła od południa Afryki na północ, potem na zachód. Większość jej przejechałam drogą lądową, lokalnymi środkami komunikacji: samochodem terenowym, autobusem, mini-busem, ciężarówką, pociągiem, łodzią, konno, na wielbłądzie, żaglówką i Bóg wie czym jeszcze.

Afryka od wieków fascynuje, zachwyca, przeraża i pobudza wyobraźnię ludzi na całym świecie. Moją również. Mieszka tu jedna czwarta ludności globu ziemskiego. Ponad 50 krajów, których granice wytyczone zostały głównie przez kolonizatorów, zamieszkuje tysiące grup kulturowych, językowych i religijnych. Krajobraz natury kontynentu jest również ogromnie zróżnicowany.

Rozległe, często tajemnicze, puszcze tropikalne znajdują się głównie wokół równika. Wśród nich, w górach Rwandy, z odległości zaledwie dwóch metrów, podpatrywałam kudłate, ginące, ogromne goryle górskie. W puszczy Ugandy tropiłam szympanse. Na Madagaskarze, śledziłam płochliwe lemury, jednocześnie walcząc z setkami drobnych pijawek, błyskawicznie wpełzających na moje buty. Moja kurtka deszczowa była bardzo przydatna w pełnych wilgoci lasach. Większość tropikalnych puszczy Afryki jest niestety bardzo trudno dostępna ze wzgledu na niebezpieczne sytuacje polityczne tych regionów.

Pustynie, często kojarzące się z całą Afryką, to tylko część tego kontynentu. „Och, tam dopiero musiało być gorąco!” – słyszałam. Nie zawsze. Na Pustyni Namib w Namibii byłam w czasie pory suchej, zimowej. Wspinałam się po 300-metrowych stromych, czerwonych wydmach, aby z dziecięcą radością zjeżdzać w dół stromymi stokami. Pobrzeże Pustyni Kalahari to rozległa równina, porośnięta złotawą trawą oraz pojedyńczymi drzewami z zawieszonymi setkami ptasich gniazd.

Północ Afryki to tysiące kilometrów pustynnej Sahary. W Egipcie, jadąc kilka godzin samochodem, mijałam tysiące piaszczystych wydm kamiennych, czarnawych gór, przypominających hałdy fabryczne. Z niedowierzaniem i oczarowaniem stałam przed wysoką Górą Kryształową, o której czytałam w bajkach z dzieciństwa. Patrząc na białe i żółtawe formy skalne grzybków, stożków i innych fantazyjnych kształtów pustyni wpadałam w zadumę. „Czy to bajka, czy zjawa?”. „Czy młody Beduin obok mnie w kraciasto czerwonym-białym turbanie to książę?”. Ja dla niego byłam też zagadką. „Dlaczego ty nie masz domu, włóczysz się samotnie po świecie?” – Pytał. „Zostań moją żoną, ja wybuduje dla Ciebie dom, zaopiekuje się tobą!”.

Głównym transportem na Saharze w Mali był i jest wiełbłąd. Siedząc na jego grzbiecie, przez parę dni miałam towarzystwo uśmiechniętego Tuarega, owiniętego w niebieskie szaty z turbanen na głowie. Skromne, proste wiejskie chaty wyrastały nagle wśród tysięcy mijanych piaszczystych wydm. Tutaj, w marcu, było gorąco. Powyżej 40 stopni C. W środku dnia, ja i mój przewodnik, podobnie jak i mieszkańcy wiosek, leżeliśmy ospale na matach na piasku, w cieniu jednej z chat. Ale w nocy, leżąc na macie, na piasku, cieszyłam się ciepłem śpiwora i milionem gwiazd nade mną.

Całkowitym kontrastem były góry. „Śnieg w Afryce?” – z niedowierzaniem wciąż mnie zapytują. Otóż tak. Do dramatycznych Gór Smoczych (Drakensberg) w RPA oraz wysokich ale łagodnie ukształtowanych Gór Maluti w Lesotho dotarłam w czerwcu, czyli na początku tutejszej zimy. Rzeki i wodospady na wysokości powyżej 2 tysięcy metrów zamarzały szybko. Wierzchołki szczytów bieliły się od pierwszych opadów śniegu. Z radością wyciągnęłam z plecaka ciepłą czapkę, rękawiczki i zimowe ubrania. Samochód terenowy bez problemów pokonywał świeżo ośnieżoną drogę. Trudniej było autobusom, które czasem cudem unikały stoczenia się w przepaść. Mnie jako pasażerce włosy stawały dęba z przerażenia.

Góry Simiena w Etiopii zaskoczyły mnie pięknem granatowo-niebieskich pasm górskich, słupami okwieconych lobelii i wielkimi stadami pawianów gelada z rozświetlonymi w słońcu grzywami. Z podziwem patrzyłam na życie odległych wiosek górskich. Na wysokości 3 tysięcy metrów, w styczniu, temperatury w nocy spadają poniżej zera. Pobliski potok otoczony był dekoracyjnymi soplami lodu a ściany namiotu też były oblodzone. W dzień, wysokie trawy lśnily złociście w słońcu.

W Tanzanii, u podnóża ośnieżonej góry Kilimandżaro, najwyższego szczytu Afryki, krążyłam wśród wiosek ukrytych w tropikalnej zieleni z ogrodami wysokich bananowców. „Na zdrowie, za tych, co na górze!” – Wznosiłam radosny toast ze swoim przewodnikiem, popijajac lokalną specjalność – lekkie piwo bananowe. Góry Madagaskaru z tropikalnymi opadami wzbudzały we mnie podziw dla mistrzowskiej jazdy kierowców mini-busów, pokonujących wysokie gliniaste koleiny. Na drogach górskich w Zambii i Zimbabwe z przerażeniem odwracałam głowę, widząc na stokach cmentarzyska setek rozbitych samochodów, głównie ciężarowych.

„A co z wodą? Co piłaś?”. Afryka kojarzy się często z suszą, zarazą i biedą. Ja nie miałam kłopotu. Zawsze znalazłam dostęp do wody pitnej lub w ostateczności używałam tabletki oczyszczające. Nie mniej jest dla mnie jasne, że problemem numer jeden kontynentu afrykańskiego jest – WODA! Dostęp mieszkańców do wody pitnej często jest ograniczony. To co widziałam w wioskach Zambii poruszyło mnie do głębi. Od kilkudziesięciu lat do Afryki wpływają miliardy dolarów pomocy miedzynarodowej. „Gdzie one się podziewają?” – Pytałam wielokrotnie sama siebie. „Czy okrucieństwo ludzi czerpiących zyski z biedoty nie zna granic?” To pytanie zadawałam sobie stale i dotąd tkwi ono we mnie. Regiony Afryki, położone w pobliżu życiodajnych rzek są w znacznie lepszej sytuacji. Dotarłam do potężnych rzek Afryki – Nilu w Egipcie, Ugandzie i Etiopii oraz Nigru w Mali. Pływałam na nich wpław i na tradycyjnych łodziach. Obserwowałam brzegi rzek, oazy zieleni i życia ludzi.

We wschodniej Afryce wędrowałam wzdłuż pasma ogromnych jezior, czasem o dlugości setek kilometrów i głębokości setek metrów. W Malawi, siedząc na brzegu wyspy Likoma na jeziorze Malawi, miałam wrażenie, że jestem otoczona oceanem. Przejrzysta, kryształowa woda nie była jednak słona. Mieszkańcy tej wyspy nie mieli kłopotu z wodą. Kobiety, często z malutkimi dziećmi na plecach, cierpliwie dźwigały na głowie napełnione wiadra i miski. Głównym posiłkiem są tu oczywiście ryby. Rybołóstwo jest od wieków powszechne wzdłuż całego wybrzeża Afryki jak i na jeziorach. Ślinka mi leci na wspomnienie krabów, małży, krewetek, ryb i innych smakołyków wodnych, którymi objadałam się, szczególnie w Mozambiku, RPA, Malawi i Ghanie.

Opowiadając o Afryce nie sposób ominąć dzikich zwierząt, często unikalnych na świecie. „O lew, lew!” – wołałam podekscytowana jak dziecko, w czasie safari w Parku Narodowym Etosha w Namibii. Dwa lwy czaiły się do zaatakowania młodej żyrafy. Pomimo, że takie jest prawo natury mnie ulżyło, gdy ten atak się nie udał. W Kenii, w Parku Narodowym Masai Mara, widziałam sytego lwa dojadającego resztki zebry. „Może to ta sama zebra, którą fotografowałam poprzedniego dnia?”

Na Madagaskarze obserwowałam wiele gatunków lemurów; w Namibii – kilkanaście gatunków antylop, zebry, żyrafy, lwy i masę innych zwierząt, w Botswanie – wielkie stada słoni, hipopotamów oraz innych zwierząt wodnych, w Zimbabwe – nosorożce, w Kenii – większość zwierząt afrykańskich oraz tysiące flamingów i pelikanów, w Rwandzie – goryle górskie, w Ugandzie – szympansy, w Etiopii – pawiany-gelada. Nic więc dziwnego, że w Namibii zakupiłam dwie, ponad dwumetrowe żyrafy, wprawdzie drewniane, jako prezent dla moich wnuków w Australii.

Do wielkiego bogactwa przyrody w Afryce dochodzą wielkie złoża zasobów naturalnych oraz szlachetnych i połszlachetnych kamieni. „Kto by nie chciał chodzić po plaży i zbierać diamenty!?” Tak, można je w ten sposób znaleść w Namibii, ale nie ma co marzyć o dostępie do wybrzeża. Jest mocno strzeżone. Łatwo jest tam, bez ostrzeżenia, dostać kulkę w głowę. Ogromne kopalnie złota w RPA i innych krajach oraz kopalnie innych kamieni szlachetnych i półszlachetnych też są pilnie strzeżone. Za to liczne sklepy wypełnione są już obrobionymi surowcami.

Żelazo, miedź, ropa, gaz – to dalsze surowce naturalne przynoszące ogromne dochody bogatym, najczęściej białym właścicielom. „Kiedy bogactwo naturalne Afryki wzbogaci wszystkich Afrykańczyków, nie tylko tych skorumpowanych i białych?” – To moja kolejna refleksja po 13-miesiecznej wędrówce. Afryka, w moim przekonaniu, jest jakby wielkim skarbcem strzeżonym przez nielicznych, którzy czerpią z tego ogromne zyski od niepamiętnych czasów lub nowobogackich, współczesnych polityków.

Poznawanie przyrody Afryki było fantastyczne. Ale największą fascynującą wartością mojej podróży były spotkania z ludzmi. Przemieszczając się prostymi, lokalnymi środkami transportu byłam blisko życia miejscowych, zwykle biednych ludzi. Życie w odległych wioskach wszystkich krajów Afryki często nie uległo zmianie od setek lat. Kontrastem są niektóre miasta Afryki, wielkie metropolie jak Cairo i Cape Town, gdzie prywatne rezydencje należą do jednych z najbogatszych ludzi świata.

„Dzien dobry, witajcie, jak się masz” – te podstawowe słowa w lokalnych językach, poparte uśmiechem, otwierały mi serca ludzi. Niemalże natychmiast wywoływały one przyjacielski uśmiech. Posługiwałam się również językiem angielskim, nieraz spotykając młodych ludzi władających kilkoma jezykami, np. lokalnym, angielskim i francuskim. Wtedy korzystałam z ich pomocy jako przewodników. Byłam gościem w wielu domach, miejskich lub tradycyjnych chatach. Obserwowałam życie, często z wielowiekowymi tradycjami i zwyczajami. Większość odizolowanych wiosek żyło bez elektryczności oraz z minimalnym wpływem świata zewnętrznego, europejskiego.

Patrząc na moje zdjęcia z Afryki widać zwykle ludzi prostych, naturalnych i uśmiechniętych, wręcz radosnych. Spotkałam ludzi dumnych i pełnych godności oraz czułam ich przynalezność kulturową. Nie mając wiele czasu na konwencjonalne kontakty nawiązywałam znajomość instyktownie i szybko. Obserwacja codziennego życia zarówno w prywatnych domach jak i w miejscach publicznych fascynowała mnie. Ja także często budziłam ich ciekawość i zainteresowanie. Byłam włączana do rodzin. Bawiłam się z dziećmi, czasem wołającymi na mnie – babcia. Wtedy myśli moje wracały do Australii, do moich wnuków.

Nieraz tańczyłam z kobietami, gotowałam lub włączałam się w ich codzienne zajęcia. Pracowałam w polu z meżczyznami. Jadłam, najczęściej rękoma, z jednej miski. Potrawy były zróżnicowane w zależności od lokalnych upraw i środowiska. W większości w Afryce dominuje kukurydza lub ryż. W krajach tropikalnych podstawą wyżywienia są gotowane banany, w smaku zbliżone do ziemniaków. Wyjątek stanowiła „injira” w Etiopii, wielki placek, jak naleśnik. Mięsa jada się bardzo rzadko, najczęściej na specjalne większe okazje i święta.

Wydawało by się, że w tamtejszych klimatach powinien być ogrom owoców. Tak, było ich dużo. Jadłam słodką guawe, soczyste pomarańcze, mango, słodkie banany i wiele innych owoców. Ale lokalna ludność często nie może sobie na nie pozwolić. Aby zdobyć nieco dodatkowych pieniędzy często sprzedaje się niedojrzałe, jeszcze zielone pomarańcze lub inne owoce. W wielu krajach piłam lokalne lekkie piwa zrobione z sorgo, bananów lub zboża. Pije się je w naczyniach z tykwy. „Na zdrowie!” – Wznosiłam toast, wywołując dalsze uśmiechy.

Specjalnymi dla mnie wydarzeniami było uczestniczenie w wielkich lokalnych tradycyjnych uroczystościach. „Taniec Trzcin” (Reed Dance) w Swazilandzie był tanecznym pochodem kilku tysięcy kobiet. Przybrane czerwieniącymi się materiałami niosły one wiązki 4-5 metrowych trzcin. Był to dar dla matki króla, przeznaczony do corocznej naprawy dachów tradycyjnych zabudowań królewskich. Ziemia dudniła pod bosymi stopami kobiet, wybijających rytm ze spontaniczną radością.

Całkowicie inna atmosfera panowała na obchodach Dnia Herero (Herero Day) w Namibii. Mężczyźni na koniach prowadzili długi pochód do grobowców ich bohaterów narodowych. Za nimi, ubrani w garnitury, szli najwyższi dostojnicy plemion Herero. Dalej, w długich kolorowych i bufiastych sukniach sunęły wysokie kobiety. Na głowie miały wielobarwne rożkowate turbany! – wpływy misjonarzy niemieckich. Pochód zamykała grupa lokalnych mieszkańców. Panująca wielka cisza budziła szacunek wśród widzów.

W Etiopii, w starej stolicy Gondar, przeżywałam wraz z tysięcznymi tłumami festiwal kościoła ortodoksyjnego – Timkat. W ten dzień członkowie rodzin łączyli się razem, nieraz jadąc autobusami wiele godzin z oddalonych miejscowości. Glówną uroczystością był wielotysięczny pochód. Sunął bardzo powoli ulicami miasta, przy potężnych dźwiękach dudniących ogromnych bębnów, przy głośnych zaśpiewkach (chanting), przy pełnych radości grupkach klaszczących, roześmianych i roztańczonych jakby w ekstazie. Pod osłoną wielobarwnych parasoli, szła grupa najwyższych dostojników kościoła ortodoksyjnego. Wielowiekowe krzyże koptyjskie błyszczały w slońcu. Było to wielkie święto radości i zjednania się całego społeczeństwa.

Afryka ogromnie wzbogaciła moje życie. Bardzo urosło grono moich przyjaciół i przybranych rodzin. Ludzie Afryki nauczyli mnie tak dużo. Ja też dałam też coś w zamian. Czułam, że moja obecność i osobowość wpłynęła na innych. Poznawałam ich tradycje jakże różne od życia europejskiego, nie próbując narzucać moich wartości i zwyczajów. Po 13-miesięcznej wędrówce, po odwiedzenu 20 krajów ogromnego kontynentu Afryki, po otarciu się o setki wielowiekowych kultur, wracam teraz do wspomnień. Wspominam jak leżąc na krawędzi grzmiącego Wodospadu Wiktorii w Zambii, otoczona bajecznie barwną tęczą, marzyłam o lepszym życiu i szczęściu dla wszystkich ludzi na całym świecie.

Jako kobieta, wędrując samotnie z plecakiem, też miałam inne obserwacje. W większości moje siwe włosy wzbudzały szacunek. Niemniej we wschodniej i zachodniej Afryce zaszokowana byłam „zainteresowaniem męskim”, szczególnie wśród dwudziestolatków. Dość szybko zrozumiałam jednak, że główną rolę ma tutaj wyobraźnia. Od lat, biała kobieta była w Afryce symbolem pieniędzy i potencjalnym żródłem polepszenia statusu ekonomicznego. Dziwne było tylko dla mnie, że wiele starszych białych kobiet ulegało tej próżnej pokusie, wchodząc w związki z tak odmiennymi młodymi ludźmi, często robiąc im wiele krzywdy. No, ale Egipcjanie zaskoczyli mnie najbardziej. Wielokrotnie słyszałam – „Och, jaka ty jesteś piękna! Jak Kleopatra! O nie, oczy masz piękniejsze!” Sadzę, że jeśli któraś z kobiet ma kompleks brzydoty mogłaby pojechać „na leczenie” do Egiptu. Tylko czasem, jak i ja, powinny spojrzeć w lustro, aby całkowicie nie ulec czarującym mężczyznom.

I tak, 3 kwietnia 2003, opuszczałam w pośpiechu Afryke Zachodnią. Byłam zdruzgotana brutalnym atakiem, jaki przeżyłam w Mali. Byłam jednak szczęśliwa, że niemalże cudem wyszłam z życiem i bez trwałych skutków tego napadu. Pewnie mój Anioł Stróż, który czuwał nade mną w czasie całej podróży „zagapił” się na moment. Na szczęście ocknął się na czas. Od początku byłam świadoma ryzyka związanego z samotną podróżą po Afryce. Za każdą pasje jest cena. Starałam się zminimalizować to ryzyko. Byłam przygotowana, wiele przeczytałam o Afryce; byłam ostrożna. Napad, którego byłam ofiarą mógł się zdarzyć wszędzie na świecie.

W mojej pamięci pozostały tysiące ludzi z Afryki, często prostych, ubogich w znaczeniu ekonomicznym. Jakże jednak byli oni bogaci i godni w swoim naturalnym człowieczeństwie, jak dużo mi dali. I takich Afrykańczyków będę wspominać. 397 dni przeżytych w Afryce, pełnych niezwykłych doświadczeń i obserwacji, zarejestrowanych na fotografiach i na papierze stanowi wspaniałą cześć mojego życia, mojej „cygańskiej” przygody. Wierzę, że pewnego dnia wrócę do Afryki, do ludzi, którzy stali mi się tak bliscy, do kontynentu który zafascynował mnie jeszcze bardziej.

Listopad 2003
___________________________________________________________________________________________
“In Desert and Wilderness”,
my solo backpacking adventure around Africa

Basia Meder

Translated from Polish language by Anna Wielopolski-Meysztowicz

On 2 March 2002, laden with my heavy backpack, I began my solo tour of Africa. It lasted 13 months. I visited 20 countries over the entire continent. This was the beginning of my “gipsy life”. Temporary shelters became my home. My family were newly met people. I did not feel lonely wandering around Africa. I was part of the beauty that surrounded me, part of nature and part of other people’s lives. I was happy. My life was rich and beautiful.

From September 2001 I was finally, and happily, retired after almost 35 years of work in information technology. I wished to change my life dramatically. I was ready to farewell my comfortable Canberra home and the safety of life among friends and family. I became an incorrigible dreamer. Despite my “ripe” age I loved adventure and travels, as well as getting to know and enrich my own life and the lives of others. Photography has been my passion since childhood. Observing the world through the lens I have learnt so much. After years of uncertainty I began to believe in myself. Leaving behind the routine of everyday life, I began the long-term process of revaluating my own values and experience.

Undoubtedly I owe my passion for travel to my parents who, from my early childhood, developed in me a love of travel books and magazines. They encouraged me to dream about getting to know the world. At the same time, my father let me in on the secrets of photography. Up until my African journey, I’d already visited over 50 countries in Europe, Asia, South, Central and North America, Australia and the Pacific. In 1995-1996 I travelled solo with a backpack around the world.

Discovering the fascinating and unusually diverse African continent was my retirement project. Within 13 months I visited South Africa, Madagascar, Lesotho, Swaziland, Mozambique, Namibia, Botswana, Zimbabwe, Zambia, Malawi, Tanzania, Kenya, Uganda, Rwanda, Ethiopia, Egypt, Ghana, Togo, Burkina Faso and Mali.

I am often asked: “Weren’t you scared?” Of course I was. However, this didn’t stop me from starting on the adventure of my life. I prepared carefully, leaving room for changes in my plans; I tried to minimise the risk. My trail led from the south of Africa, northwards, and then to the west. I travelled mostly on land, using local modes of transport: four-wheel drive car, bus, mini-bus, truck, train, boat, horse, camel, sailboat and God knows what else.

Africa has for centuries fascinated, terrorised and stimulated the imaginations of people all over the world. Mine as well. One quarter of the world’s population lives there. In over 50 countries, the boundaries of which have been set mainly by colonisers, there are thousands of cultural, language and religious groups. The continent’s natural landscape is also greatly diverse.

Sprawling, often secretive, tropical jungles are located mostly around the equator. Among them, in the mountains of Rwanda, from a distance of about two metres, I spied on the enormous shaggy mountain gorillas that are becoming extinct. In the Ugandan jungle I “hunted” chimpanzees. In Madagascar I followed timid lemurs, simultaneously fighting off hundreds of tiny leeches that crept into my shoes. My raincoat was very useful in the overly dense forests. Most of Africa’s tropical jungles are, unfortunately, very difficult to reach due to the dangerous political situation in the regions.

Deserts, which are often associated with all of Africa, form only part of the continent. “Geez, it must be really hot there!” I’ve heard people say. Not always. I visited the Namib Desert in Namibia during the dry, winter season. I climbed 300-metre-high, steep, red dunes to slide back down the slopes with childish delight. The edge of the Kalahari Desert is a sprawling plain covered in yellowish grass and single trees overhung with hundreds of bird nests.

North Africa is thousands of kilometres of Sahara Dessert. Driving for several hours in Egypt I passed thousands of stony dunes, blackish mountains reminiscent of factory dumps. With disbelief and fascination I stood before Crystal Mountain, which I’d read stories about as a child. Looking at the white and yellow rock formations shaped like mushrooms, cones and other fantastic forms I was fascinated. “Is this a story or a spectre?” “Is the young Bedouin next to me, wearing the read and white checked turban, a prince?” I was also a mystery to him. “Why don’t you have a house and why are you wandering around the world by yourself?” he asked. “Marry me, I will build you a house and look after you!”

The main mode of transportation in the Sahara in Mali was and is the camel. Sitting on its back, for a few days I was accompanied by a smiling Tuareg wrapped in blue robes and wearing a turban. Modest, simple country huts rose suddenly among thousands of the sandy dunes we passed. Here, in March, it was hot. Over 40 degrees Celsius. In the middle of the day my guide and I, like the village inhabitants, snoozed on mats, on the sand in the shade of one of the huts. But at night, lying on my mat, on the sand, I was happy with the warmth of my sleeping bag and the millions of stars above me.

The mountains were a complete contrast. “Snow in Africa?” people keep asking me in disbelief. Well, yes. I reached the dramatic Drakensberg Mountains in South Africa and the high but gently slopped Maluti Mountains in Lesotho in June, at the beginning of their winter. Rivers and waterfalls located at an altitude of over 2,000 metres froze quickly. The mountain peaks were white from the first snowfalls. I pulled my warm hat, gloves and winter clothes out of my backpack happily. The four-wheel drive cars had no problems on the snow-covered road. This was harder for buses or trucks, which sometimes disappeared as if by a miracle, down the cliffs. Bus rides were sometimes a hair-raising experience for me as a passenger.

The Simien Mountains in Ethiopia shocked me with the beauty of navy-blue mountain ranges, columns of blooming lobelias and great herds of gelada baboons whose manes glistened in the sun. I observed the lifestyles of the mountain villages with wonder. At an altitude of 3,000 metres, in January, the temperatures dropped below zero at night. The nearby stream was framed by decorative icicles and the walls of my tent were also covered in ice. During the day, tall grasses glistened gold in the sun.

In Tanzania, at the foot of Mt. Kilimanjaro, the highest peak in Africa, I wandered through villages hidden in tropical greenery with gardens of tall banana plants. “For those who live in the mountains!” I drank a toast with my guide – the local specialty of light banana beer. The mountains of Madagascar with their tropical downpours made me admire the expert driving skills of mini-bus drivers battling the tall, clayey tracks. I turned away in horror on the mountain roads in Zambia and Zimbabwe seeing graveyards of hundreds of smashed cars, mainly trucks, on the mountainside.

“What about water? What did you drink?” Africa is often associated with drought, disease and poverty. I didn’t have any problems. I could always find access to drinking water or, as a last resort, I’d use water-purifying tablets. However, it is clear to me that the number one problem of the African continent is – WATER! Access to drinking water is often limited for Africans. What I saw in the villages of Zambia moved me deeply. For decades now Africa has been receiving billions of dollars from international aid. “What happens to those dollars?” I often asked myself. “Does to cruelty of people cashing in on poverty know no boundaries?” This is a question I asked myself endlessly and it is a question that has yet to be answered. African regions located close to life-giving rivers are in a much better situation. I reached the mighty rivers of Africa – the Nile in Egypt, Uganda and Ethiopia and the Niger in Mali. I swam across them and crossed them in traditional boats. I observed the riverbanks, oases of green, and diverse lives of people who live there.

In eastern Africa I wandered along the range of enormous lakes, sometimes up to hundreds of kilometres long and hundreds of metres deep. In Malawi, sitting on the shore of the island of Likoma at the lake Malawi, I felt as if I was surrounded by ocean. However, the clear, crystal water was not salty. The inhabitants of this island had no trouble with water. Women, often carrying small children on their backs, patiently lugged full bowls or buckets on their heads. The main meal here is fish. Fishing has for centuries prevailed along the entire coast of Africa, as at the lakes. My mouth waters at the memory of crabs, mussels, prawns, fish and other seafood delicacies I stuffed myself with, especially in Mozambique, South Africa, Malawi and Ghana.

When talking about Africa it is not possible to leave out the wild animals, which are often unique. “Oh, lion, lion!” I called out like an excited child during the safari in Etosha National Park in Namibia. Two lions crept to attack a young giraffe. Despite that being the law of nature, I was relieved when this attempted attack failed. In Kenya, in Masai Mara National Park, I saw a well-fed lion eating up the remains of a zebra. “Maybe that’s the same zebra I photographed yesterday?”

In Madagascar I observed many types of lemurs; in Namibia – a dozen or so types of antelopes, zebras, giraffes, lions and masses of other animals, in Botswana – great herds of elephants, hippos and other water animals, in Zimbabwe – rhinos, in Kenya – most African animals as well as thousands of flamingos and pelicans, in Rwanda – mountain gorillas, in Uganda – chimpanzees, in Ethiopia – gelada baboons. No wonder then, that I bought two, over two-metre tall giraffes in Namibia (although made of wood) as a gift for my grandsons in Australia.

The great wealth of nature in Africa is further enriched by extensive deposits of natural resources and precious and semi-precious stones. “Who wouldn’t want to stroll along the beach picking up diamonds?!” That’s how you can find them in Namibia but don’t even dream of accessing the seashore. It’s heavily guarded. It’s easy to get a bullet through the head there without any warning. The enormous gold mines in South Africa and other countries and mines of other precious and semi-precious stones are also closely guarded. But many shops are filled with already treated raw materials.

Iron, copper, oil, gas – these are other natural raw materials bringing great profits to the rich, mostly white owners. “When will Africa’s natural wealth enrich all Africans, not just those who are white and corrupted?” This is another of my reflections after my 13-month trip. Africa, in my opinion, is like a great treasure-chest guarded by very few, who have been reaping great benefits from this from long-since-forgotten times, or the nouveau riche contemporary politicians.

Getting to know African nature was fantastic, but the most fascinating and valuable aspect of my trip was meeting people. Travelling using simple, local modes of transport I was close to the lives of local, usually poor people. Life in far-off villages of all African countries had often remained unchanged for hundreds of years. Some African cities are a contrast, great metropolis such as Cairo and Cape Town, where there are private residences belonging to some of the world’s wealthiest people.

“Hello, greetings, how are you?” These basic words in local languages, supported with a smile, opened people’s hearts to me. They would almost immediately evoke a friendly smile. I also used English, often meeting young people who spoke several languages, e.g. their local language, English and French. I then used their help as guides. I was a guest in many homes, both in the city and traditional huts. I observed the lifestyles, often with centuries-old traditions and customs. Most isolated villages lived without electricity and with the minimal influence of the external, European world.

Looking at my photos from Africa, you can see unusually simple, natural and smiling, even joyful people. I met people who were proud and full of dignity and I felt their cultural ties. Without much time for conventional contacts, I made friends instinctively and quickly. It fascinated me to observe the everyday life in private homes as well as public places. I also often aroused their curiosity and interest. I was included in families. I played with children, who sometimes called me grandma. Then my thoughts would take me back to Australia, to my grandsons.

I often danced with women, cooked or took part in their daily activities. I worked in the fields with the men. I mostly ate with my hands, from one bowl. The meals were diverse depending on local crops and the environment. Corn or rice dominates most of Africa. The basic food in tropical countries consists of cooked bananas, similar in taste to potatoes. An exception was injira in Ethiopia – a large, flat type of pancake. Meat is eaten very rarely, mostly on special occasions and holidays.

It would seem that, in those climates, there should be plenty of fruit. There was plenty. I ate sweet guava, juicy oranges, mangos, sweet bananas and many other types of fruit. But the locals often could not afford it. In order to make any additional money, people often sell unripe, still-green oranges or other fruit. In many countries I drank the light local beers made from sorghum, bananas or grain. These beers are drunk from dishes made of gourd. “Bottoms up!” I raised a toast, evoking more laughter.

Special events for me were participating in large, local celebrations. The Reed Dance in Swaziland was a dancing parade of several thousand women. Draped in reddish materials, they carried bunches of four-five-metre-high reeds. This was a gift for the king’s mother, allotted to the annual repair of roofs of the traditional royal buildings. The ground rumbled under the women’s bare feet, stomping rhythms with spontaneous joy.

Herero Day in Namibia had a completely different atmosphere. Men on horseback led a long parade to the tombs of their national heroes. Following them, wearing suits, were the highest-ranking dignitaries of the Herero tribes. Later, wearing long, puffy, colourful dresses, came the tall women. On their heads they wore multicoloured, horned turbans! An influence of the German missionaries. The parade was closed by a group of locals. The reigning silence evoked the respect of the spectators.

In Ethiopia, in the old capital of Gondar, I, together with a crowd of thousands, experienced the festival of the Orthodox Church – Timkat. On this day family members united, sometimes travelling by bus for hours from far-off places. The main part of the celebration was a thousands-strong parade. It moved very slowly along the city streets to the thunder of enormous drums, with loud chanting and exhilarated groups of people who clapped, laughed and danced as if in ecstasy. Under the shade of multicoloured umbrellas strolled a group of the highest dignitaries of the Orthodox Church. Centuries-old Coptic crosses shone in the sun. This was a great festival of joy and unification of the whole society.

Africa has enriched my life enormously. My circle of friends and adopted family members has grown extensively. African people taught me so much. And I also gave something in return. I felt that my presence and personality influenced others. I was getting to know their traditions that were so different from European life, not trying to impose my values and customs. Following my 13-month journey, after having visited 20 countries of the enormous African continent, having come close to hundreds of centuries-old cultures, I now turn back to my memories. I remember how, lying at the edge of the thundering Victoria Falls in Zambia, surrounded by a splendidly colourful rainbow, I dreamt of a better life and happiness for the people of this world.

As a woman, wandering alone with a backpack, I also had other observations. Mostly, my grey hair evoked respect. However, in eastern and western Africa I was “an object of interest” for men, especially twenty-something-year-olds. However, I came to realise quite quickly that the main role here is played by the imagination. In Africa, the white woman has for years been a symbol of money and a potential source for improving one’s economical status. What was strange to me was that many older white women succumbed to this vain temptation and got involved with such different, young men, often doing them a lot of harm. But Egyptians shocked me the most. I often heard – “Oh, aren’t you beautiful! Like Cleopatra! No, your eyes are much prettier!” I think that any woman with a complex about her looks could go to Egypt for “treatment”. Although sometimes, like me too, they should look in the mirror, so as not to completely give in to these charmers.

And so, on 3 April 2003, I left western Africa in a hurry. I was shaken by a brutal attack I survived in Mali. I was lucky, however, that I escaped, almost by a miracle, with my life and without any long-term consequences. My Guardian Angel, who had looked after me for the whole trip, probably nodded off for a moment there. Luckily, he awoke in time. From the beginning I was aware of the risk associated with a solo trip around Africa – every passion has its price. I tried to minimise this risk. I was prepared, I had read a lot about Africa; I was careful. The attack that I was a victim of could have taken place anywhere on earth.

In my memories there are thousands of Africans, often simple and poor in the economical sense. Though how rich and dignified they were in their humanity, how much they gave me! And these are the Africans I will remember. Three hundred and ninety seven days lived in Africa, full of extraordinary experiences and observations, registered on photographs and paper, are a wonderful part of my life, my “gipsy” adventure. I believe that some day I will return to Africa, to the people who became so close to me, to the continent that fascinates me even more now.

November 2003

Propozycje gry z pamięcią i wyobraźnią - POLE ZMYSŁÓW - bonusy Portalu Narodowa GA.PA - na dziś - PANACEA - Wirtualna Gra Wyobraźni i Skojarzeń "PANACEA"

Korespondencja

Website Project Created by RAW-CODE