[wpml_language_selector_widget]
Polish English French German Spanish Finnish Hebrew Swedish Norwegian Italian Czech Slovak Bulgarian Hungarian Portuguese Russian Chinese (Simplified) Japanese Hindi Arabic
[wpml_language_selector_widget]
Polish English French German Spanish Finnish Hebrew Swedish Norwegian Italian Czech Slovak Bulgarian Hungarian Portuguese Russian Chinese (Simplified) Japanese Hindi Arabic
Polish English French German Spanish Finnish Hebrew Swedish Norwegian Italian Czech Slovak Bulgarian Hungarian Portuguese Russian Chinese (Simplified) Japanese Hindi Arabic
[wpml_language_selector_widget]
Polish English French German Spanish Finnish Hebrew Swedish Norwegian Italian Czech Slovak Bulgarian Hungarian Portuguese Russian Chinese (Simplified) Japanese Hindi Arabic
Dział Section 1 — PROSZĘ KLIKNĄĆ NA TYTUŁ / FOTOGRAFIĘ DANEGO EKSPONATU — UWAGA – UKAŻE SIĘ PIERWSZA FOTOGRAFIA – JEŚLI JEST W EKSPONACIE WIĘCEJ FOTOGRAFII – POCZEKAJ NA AUTOMATYCZNE PRZEWIJANIE ALBUMU FOTOGRAFI, LUB KLIKNIJ NA KOLEJNĄ KROPKĘ POD FOTOGRAFIAMI — KLIKNIĘCIE NA UKAZUJĄCE SIĘ FOTOGRAFIE MOŻE NIEKTÓRE Z NICH NA EKRANIE WYODRĘBNIĆ I ZWIĘKSZYĆ – PODWÓJNE KLIKNIĘCIE NA NIĄ MOŻE FOTOGRAFIĘ ZWIĘKSZYĆ ZNACZNIEMałe Ojczyzny, Świat Rodziców, Dziadków, Wspomnienia rodzinne... Small Homelands, The World of Parents, Grandparents, Family Memories...

Mała Ojczyzna Rodziny, Kunów u podnóża Gór Świętokrzyskich Polska

podziel się z innymi:

Mała Ojczyzna Rodziny – Kunów, Świętokrzyskie


Jest takie miejsce prawie w środku Polski, u podnóża Gór Świętokrzyskich, nasza Mała Ojczyzna, nazywa się KUNÓW –

– krótki rys historyczny, z internetu oraz z lokalnych źródeł:

Kunów należy do najstarszych miejscowości nad rzeką Kamienną – dopływem Wisły. W XIII wieku było to ważne centrum dóbr biskupstwa krakowskiego. Prawa miejskie Kunów otrzymał w XV wieku (przywilej Kazimierza Jagiellończyka z 1467 r.). W następnych latach Kunów przechodził zniszczenia wojenne (np. Tatarzy w 1502 roku), likwidację osady i ponowną lokację miasta na prawie magdeburskim w 1535 roku.
Główna specjalizacja gospodarcza Kunowa tamtych wieków to skalnictwo – kamieniarstwo = bogate, miejscowe złoża piaskowca (w 1637 roku zorganizowano w Kunowie cech kamieniarski), oraz przerób miejscowych rud żelaza (pierwsze kuźnice kunowskie założono w 1597 roku).
Do dziś nasze miasteczko zachowało szesnastowieczny układ planu przestrzennego. Najcenniejszy zabytek do zwiedzania – Kościół p.w. Św. Władysława o rodowodzie XIV-wiecznym, rozbudowany w latach 1625-1642.

Inne nasze lokalne atrakcje to urokliwe wąwozy dookoła Kunowa, oraz pachnące latem lasy, w tym Lasy Janowskie.

Bardzo serdecznie zapraszamy do odwiedzenia Kunowa, do i rowerowych wycieczek w pobliskie lasy. Niedaleko nas jest też Zalew Wióry, z fajnymi wodnymi atrakcjami. Warto wstąpić do Kunowa.

_______________________________________________

Chcemy też przekazać do galerii GA.PA naszą skromną rodzinną pamiątkę – małe wspomnienie o naszej Mamie i Babci z Kunowa:

Nasza Mama i Babcia, Danuta Zimoń (fotografia – środek wojny – rok 1943 – miała wówczas 18 lat) z domu Słotwińska, s.v. Myszkowska, wieloletnia Dyrektor Zespołu Szkół Zawodowych w Kunowie, prowadziła przez całe życie kronikę rodzinną oraz zbierała informacje o Kunowie – naszej Małej Ojczyźnie.

Zawsze uczyła nas szacunku do pamięci, zostawiła nam takie swoje motto do swoich przez wiele lat pisanych wspomnień:

“Czasem pamięć przemożna coś sercu wywoła

Jakiejż by trzeba siły, by stało się bliskie

Jakiż kamień i drzewo, i niebo dokoła

wywołać, by się stały tych doznań siedliskiem?”

                                                   D. Zimoń

Z lat wojny i okupacji w Kunowie 1939-1945 nie zostało wiele pamiątek, wiele przez wojnę zostało zniszczonych – nasza mama i babcia zostawiła po sobie pisane wspomnienia, oto jedno z nich, którymi chcemy podzieli c się z innymi, z wielką nadzieją, że odwiedzający galerię GA.PA wspomną o naszej Małej Ojczyźnie KUNOWIE, jego burzliwej historii i ludziach tu mieszkających, którzy przez wiele pokoleń walczyli o jej wolność.

Wspomnienie Okupacyjne 1939-1945

Dzień l września 1939r. zapamiętam na całe życie. Wcześniejsze przepowiednie i nastroje pogłębiły atmosferę oczekiwań i niepewności. Pamiętam wczesny ranek sierpniowy, gdy na wschodniej stronie nieboskłonu ukazał się ogromny gorejący czerwienią krzyż. Czyżby to był szczególny znak tego, co miało wydarzyć się później?. Ojciec Wiktor nie był przesądny, a jednak ze smutkiem stwierdził “będzie wojna”.
3 września już nie zadźwięczał dzwonek szkolny i ja nie znalazłam się na ławie drugiej klasy Gimnazjum Handlowego w Ostrowcu Świętokrzyskim, Złe wiadomości jak lawina sypały się na moją trochę zdezorientowaną głowę. Smutek i niepewność były wszechobecne. Radio głosiło komunikaty “Uwaga, Uwaga! Coma trzy nadchodzi”, a potem słychać było warkot silników lotniczych i coraz częściej głuche detonacje bomb. 7 września Niemcy okupują Kunów.
Z żalem wspominam resztki rozbitych oddziałów wojska polskiego w boju pod Iłżą. Pokaleczeni, ranni i głodni pukali do drzwi prosząc o pomoc. Ci, którym udało się wyjść z okrążenia mówili, przegraliśmy bitwę, ale nie wojnę. Zostawiali po drodze broń, maski gazowe i wszystkie akcesoria wojenne, które mogłyby stać się ich niewolą. Prosili o cywilne ubrania, a zostawiali nadzieję mówiąc – “ukryjcie to wszystko, co posłuży dalszej walce z wrogiem”.
To były święte słowa, bo właśnie ten moment wywołał lawinową pomoc rozbitkom i wprost niebywałą chęć niesienia pomocy.
Ojciec Wiktor zostawił sobie tylko jeden garnitur i jedne buty, oddając resztę rozbitkom. Nikt nie pytał wtedy o nazwiska i imiona, liczyła się tylko pomoc. Każdy uratowany z bitwy żołnierz był na wagę złota. Ci, którym nie udało się zdobyć cywilnego ubrania trafili do niewoli niemieckiej, a później pewnie obozy i śmierć.
Ojciec i brat Ryszard zastanawiali się jak ukryć militaria. Lasy iłżeckie i janickie usiane były porzuconą bronią, często ukrytą i zamaskowaną.
Zaczyna się nowy niezwykle ważny okres w życiu mojej rodziny. Brat Ryszard penetruje lasy i gromadzi wszelką broń. Każdy sygnał o broni w lesie powoduje, że brat, ja i moja siostra cioteczna Krysia wyruszamy, aby ją odszukać*
Wspomnę może o jednym tylko przypadku – sygnale, że jest broń i amunicja do wzięcia.
U brata Ryśka zjawiła się kobieta, która stwierdziła, że w lesie jest broń i amunicja, którą znalazła i przykryła liśćmi. Może wskazać miejsce.
Jest 24 grudzień 1939r. Mróz siarczysty nie odstrasza mnie i Krysię Słotwińską. Cisza wigilijna jak twierdził ojciec i brat jest najlepszą okazją i najbardziej bezpieczną do akcji. Umawiamy się z kobietą (Jakubowska z Porębów). Ma na nas czekać w określonym miejscu.

Idziemy, nerwowo wypatrujemy znanej sylwetki. Jest przerażająca cisza. Psy w taką noc nie opuszczają bud. Księżyc towarzyszy nam w całej podróży. Mijamy cienie chat i płotów. Pierwszy raz spełniamy wielką misję i to dodaje nam odwagi*
O tej porze i w oddaleniu od głównego traktu nie spodziewamy się Niemców. Nie spodziewamy się również obławy.
Jesteśmy prawie w celu podróży. Jest, jest cień kobiety, to ona. Jakubowska zbliża się do nas i szeptem zachęca “szybciej! szybciej! to już niedaleko”.
Spod liści i śniegu wygrzebujemy naboje (niestety tylko naboje i dwa granaty). Wkładamy je do stare j, obszerne j torby. Kobieta wystraszona znika tak szybko, jak się pojawiła. Bała się* Wolała nie mieć nic z tym wspólnego. Za wpadkę groziła śmierć. A więc śmierć !f śmierć! , śmierć!. To słowo jak zmora jeszcze dziś szumi mi w uszach.
W czasie powrotu do domu przeżyłam moment krytyczny zupełnie z innego powodu. Krysia siadła na przydrożnym głazie, orzekła, że nogi ją bolą i chce jej się spać.
Pomyślałam, że zmarzła i próbowałam zachęcić ją do biegu. Nie pomogło. Podtrzymywałam jej zwiotczałe ciało i nagle przyszedł ratunek, kilka razy uderzyłam ją w twarz. Oprzytomniała. Kilka ruchowych ćwiczeń i szczęśliwie dotarłyśmy do domu.

W moim pamiętniku powstał wiersz:
Wiązka granatów w mojej dłoni
Deptałam lśniące płatki śniegu
Nie myślałam wtedy o śmierci
Gwiazda Betlejemska wiodła światłością
Głaz przydrożny ocieplałam w mrozie
I szłam dalej – służbą pokolenia
A niebo patrzyło tysiącami gwiazd
Do celu jeszcze trochę, jeszcze trochę
Psy cicho spały wtulone w mróz
Noc i w tej nocy serce słyszę
Biel skrzypi pod stopami
Radość to – czy strach? pytam nocy
Wszak to moje pierwsze wyzwanie
Jak pierwsze kochanie
I tajemniczość, która leczy ból i strach.

Od pierwszych dni okupacji trwa akcja gromadzenia wszystkiego, co mogłoby przydać się do walki z wrogiem.
W naszym domu zbiera się młodzież zaufana i dorośli. Toczą się rozmowy i dyskusje na tematy wojenne. Głównym hasłem jest zorganizowanie grupy konspiracyjnej i sposoby walk dywersyjnych.

Do Kunowa wrócił Jerzy Kudas – plutonowy, który jako doświadczony pilot szybko zdobył sobie uznanie i szacunek otoczenia. Wokół siebie zgromadził sporą grupę zwolenników i w styczniu 1940 roku w naszym domu odbyła się pierwsze zaprzysiężenie ZWZ.
Pamiątką po tej uroczystości jest pasyjka, którą pielęgnuję i chociaż losy wojny nie oszczędziły jej, ułamany w połowie krzyż, stanowi dla mnie i rodziny wyjątkową wartość emocjonalną.
To był początek golgoty okupacyjnej, przez którą mieliśmy przejść,
Nasz dom rodzinny stał się głównym punktem spotkań i kontaktów lewobrzeżnej części rzeki Kamiennej. Początkowo ojciec Wiktor i brat Ryszard prowadzili liczne rozmowy na tematy wojenne, ale już wtedy dyskutowano o metodach oporu wobec wroga.
Ojciec zachęcał do zbierania porzuconych masek gazowych, lornetek, resztek amunicji, nawet środków opatrunkowych.
Gdy nadszedł czas uroczystej przysięgi w dorobku młodzieży znalazł się spory magazyn broni i innych zabezpieczonych militariów.
Brat Rysiek “Ryś” bardzo prężny, energiczny i odważny absolwent Chreptowicza w Ostrowcu razem z Jerzym Kudasem “Karasiem”, Zdzisławem Modrzewskim, Wanatem i innymi werbowali młodzież do organizacji.
Spotkania odbywały się w naszym domu, przy zaciemnionych i uszczelnionych otworach jeśli to było nocą. Szczególnie niebezpieczne były momenty, gdy zebrana grupa kilku lub kilkunastu osób słuchała zagranicy.
W takiej sytuacji ja i matka czuwałyśmy nad ruchami Niemców, aby w miarę szybko uprzedzić o niebezpieczeństwie.
Mój ojciec Wiktor skonstruował wspólnie z mechanikiem Skrzydłą aparat, który doskonale odbierał zagranicę. Był to jedyny aparat kontaktów ze światem. Aparatem opiekował się ojciec. Był on informatorem dla organizacji o tym, co naprawdę działo się na scenie wojennej świata. Wiadomości te pokrzepiały ducha i zachęcały do oporu i walki. Za posiadanie radia groziła kara śmierci. Schowek aparatu w pryzmie węgla wydawał się bezpieczny, gdyż w razie potrzeby szybko można było ukryć radio bez potrzeby zacierania śladów.
Broń i inne akcesoria początkowo ukrywane w wielu domach i w naszym, później znalazły swoje miejsce u Jerzego Kudasa, w specjalnie zbudowanym w jego stodole schronie,,
Czyszczenie i przegląd broni najczęściej odbywał się w naszym domu. Broń oczyszczona i zabezpieczona wędrowała późnym wieczorem i nocą do Jerzego Kudasa. Kilkakrotnie przenosiłam ją sama.
Tak więc od pierwszych dni wojny dom nasz stał się głównym punktem konspiracji, a cała rodzina brała udział we wszystkich poczynaniach konspiracyjnych, narażając się na konsekwencje tej działalności.

Ja i kuzynka Krysia miałyśmy przydzielone przez brata Ryśka i Jurka “Karasia” zadania: 1. Gromadzić środki opatrunkowe, 2. Kolportować prasę 3. Informować o podejrzanych ruchach karnej ekspedycji (Gmach szkoły, gdzie mieściła się ich komenda widać było jak na dłoni, bardzo wyraźnie przez lornetkę), 4. Uczyć się w tajnych kompletach, 5. Uczyć się języka niemieckiego, 6. Nieść pomoc członkom organizacji i ich rodzinom w razie potrzeby, 7. Zabezpieczać kwatery dla zagrożonych aresztowaniem.
Niemieckiego uczył nas por. Modrzewski Zdzisław “Łoś”, a wysiedlona z Poznania Halina Mrozik – Gliszczyńska przerobiła z nami program II -klasy gimnazjum ogólnokształcącego. (Załączam odpis dokumentu).
Język wroga służyć miał w razie potrzeby, gdyby któraś z nas znalazła się w niebezpieczeństwie.
W dalszej części wspomnień podam przykład uratowania się przed wpadką dzięki niemieckiemu.
Cały okres okupacji był okresem intensywnej pracy, nauki, ale też i ucieczki przed wpadką i śmiercią każdego z nas i całej organizacji. Byłam jednym małym ogniwem całości, ale jakże ważnym i niebezpiecznym/ gdyby coś się nie udało.
Agresja Niemców nasilała się coraz bardziej. Mnożyły się egzekucje i aresztowania, coraz bardziej czuliśmy się zobowiązani do niesienia sobie wzajemnej pomocy, a szczególnie zagrożonym.
Gdy aresztowano sąsiada Bonikowskiego i rozstrzelano go, moim zadaniem było opiekować się jego żoną, która na nieszczęście zachorowała na tyfus. Przy zachowaniu ostrożności i higieny pomagaliśmy jej wszyscy. Moja matka przygotowywała posiłki, ja ją karmiłam i opiekowałam się, aż do wyzdrowienia. Wtedy dopiero powiedziałam jej o śmierci męża. Niemcy zabili go tuż po aresztowaniu* Była to samotna kobieta, mieszkała w pobliżu naszego domu i pomoc była tym łatwiejsza.
Organizacja udzielała pomocy biednym rodzinom. Jeżeli brak było pieniędzy, wszyscy dzielili się mąką, kaszą, cukrem i środkami czystości.
Wdzięczność za pomoc przyszła o wiele później, już po 1945 roku, cieszyły proste słowa: “Dziękujemy za okazaną nam pomoc w czasie okupacji”. Były to rodziny Gęburów, Skowronów, Sapiołów i wiele innych.
W rodzinie i organizacji każdy drżał o życie drugiego, ale gdy trzeba było – to jeden serdeczny pocałunek lub uścisk dłoni i odchodziło się z myślą, że może widzimy się ostatni raz* Takich pożegnań było wiele. Wojna zabrała z naszego grona w pierwszym rzędzie tych, którzy znaleźli się w polu intensywnych działań. Zginął brat Rysiek “Ryś”, wuj Wacław Słotwiński (zginął w Oświęcimiu), rozstrzelano Jurka Kudasa “Karasia”, aresztowano i zamordowano Stasia Polakowskiego, a ojciec Wiktor krótko cieszył się wolnością, serce nie wytrzymało. Ciągłe rewizje, nocne akcje brata Ryśka, strach przód wpadką, ucieczka przed aresztowaniem siostry Haliny Wysockiej i jej męża Jana Wysockiego (karna ekspedycja SS Niemców, z zemsty za ich ucieczkę, zniszczyła dorobek ich życiowego mienia).

Ojciec zmarł w sile wieku, mając 53 lat. Stresy zrobiły swoje.
Na domiar złego po 1945r. władze komunistyczne utrudniały podjęcie jakiejkolwiek pracy. Ojciec Wiktor był wyrzutkiem akowskim nowych czasów.
Kiedy wracam myślą do okupacji, to wiem, że wyniesiony z domu rodzinnego patos patriotyczny, harmonia rodzinna sprawiły, że nasz dom stał się ostoją polskości. Bez tego patosu i determinacji nie moglibyśmy spełniać ważnej w owym czasie roli. Byliśmy czujni i odpowiedzialni i dzięki temu Niemcy w czasie rewizji nie znajdowali niczego obciążającego.
Wielką pomoc organizacja AK otrzymała od komendanta granatowej policji w Kunowie – Wiśniewskiego.
To on jeśli tylko mógł i zdążył uprzedzał o zapowiedzianych akcjach i aresztowaniach przy współudziale policji miejscowej placówki. Bywało, że nie było to możliwe i karna ekspedycja SS działała przez zaskoczenie.
Dzięki komendantowi Wiśniewskiemu uratowany został ojciec Wiktor w dniu 15 lipca 1943r.
Ojciec Wiktor był opatrznościową duszą dla organizacji. Nie było dnia, a często i nocy, aby ktoś nie zapukał do drzwi, przynosząc wieści o sukcesach i porażkach akcji.
W pokoju, w którym piszę swoje wspomnienia działy się różne ważne sprawy. Czyszczenie broni, czytanie prasy, dyskusje nad komunikatami Londynu, nocne wspólne słuchanie zagranicy, kolportowanie prasy.
W tym jednym tajemniczym pokoju była cała Polska. To właśnie ta atmosfera podniecała i pchała jakże często do zbyt ryzykownych oporów wobec wroga.
Chciałabym w drugiej części moich wspomnień przejść do momentów bardzo dramatycznych, które nie pozwalają zapomnieć o cienkiej linii pomiędzy życiem a śmiercią, gdy nie było wyboru.
Pierwszy raz otarłam się bezpośredni^ o śmierć i był to mój najprawdziwszy egzamin z odwagi, który gdy wspominam, brzmi jak smutna opowieść filmowa.
Zebranie członków organizacji – Moim zadaniem było ukrycie 4 rowerów Narada miała trwać dłużej. Późnym wieczorem prowadziłam dwa rowery do ciotki Marii, aby ukryć je w zapolu stodoły.
Noc księżycowa, od czasu do czasu chmury przesłaniały niebo. Byłam w połowie drogi, nagle usłyszałam – halt! halt! i nad moją głową przeleciała seria jedna, a potem druga karabinu maszynowego. Padłam na ziemię i czekałam, że ktoś zbliży się i będzie koniec.
Nie wiem, o czym myśli się w takiej chwili, ale pamiętam o czym ja myślałam – co z tymi, którzy zostali w domu z nadzieją, że są bezpieczni.

Czekałam, ale nikt się nie zbliżał i dalej trwała cisza. Nie pamiętam jak długo. Podniosłam głowę, ale nie miałam odwagi wstać* Po dłuższej chwili wzięłam rowery i dotarłam do ciotki. Rowery schowałyśmy w stodole.
Oglądając się trwożnie wróciłam do domu, wzięłam następne dwa rowery i zaprowadziłam do ciotki, droga była wolna.
O zajściu powiedziałam bratu, ale już po fakcie. Wzmogło to czujność zebranych, ale nic ważnego tej nocy nie zdarzyło się. Wokół żandarmerii panowała cisza.
Na drugi dzień rano zjawił się u ojca Surma mieszkaniec Porębów. Wyrażał swój żal, że taka miła i mądra córka Danusia zginęła.
Do dziś nie wiem skąd Surma dowiedział się o zajściu i że to właśnie ja zginęłam.
Nieszczęście chciało, że parę dni po mojej przygodzie w czasie nocnego patrolu SS Surma został zastrzelony i to na tej samej trasie mojej przygody. Pewnie nigdy już nie dowiem się, skąd Surma wiedział, co działo się wtedy i o mojej śmierci. Kto mu przekazał wiadomość swój czy wróg. Po słowach halt! mogę tylko przypuszczać, że był to patrol niemiecki w ograniczonym składzie i szybko się oddalił, bojąc się odwetu.
Czekanie na śmierć przyszło w pogodny, letni dzień. Był to wydaje mi się czerwiec.
Brat Rysiek i Jurek Kudas układali w małej drewnianej paczce granaty, W pewnej chwili Jurek poszedł do domu. Granaty miały być przeniesione wieczorem do schronu. Ojca w domu nie było. Przez okno w kuchni zobaczyłam, że samochód wypełniony żandarmerią zatrzymał się przed naszym domem. Zaalarmowany brat natychmiast wydał polecenie. Jest za późno na wszystko. Bronimy się„ Brat Rysiek daje nam odbezpieczone granaty i poleca. Ja rzucam pierwszy, matka druga, ty na ostatku. Ostatnia uwaga: rzucamy, gdy będą wyważać drzwi.
Spojrzałam na Matkę była blada, granat drżał w jej ręku. Brat ze smutkiem sapnął “Tak trzeba – zginąć, ale nie poddać się”,
Grupa żandarmów z hałasem podeszła do drzwi werandy i gwałtownie zaczęli się dobijać. Trwało to nie wiem jak długo, ale do dziś słyszę ich krzyki i bełkot niemiecki.
Gdy po jakimś czasie odwrócili się i odeszli w stronę samochodu, zaczęłam się modlić i dziękować Bogu, że ocaleliśmy. W domu była broń, amunicja i jeszcze do tego nie ukryte radio. Pierwszy raz rozpłakałam się. Byliśmy znowu razem i nic się nie stało.
Mój udział w życiu Organizacji stawał się coraz bardziej aktywny. Radziłam sobie, gdy trzeba było ukryć lęk i strach. Zdawałam egzamin z odpowiedzialności i odwagi (tak stwierdzili koledzy), i od tego momentu dawano mi różne polecenia, wierząc, że dam sobie radę.

Złożyłam przysięgę. Otrzymałam pseudonim “Wera”.
Otrzymałam polecenie doręczenia pism konspiracyjnych na ulicę Focha w pobliskim mieście Ostrowcu Świętokrzyskim. Krótkie wskazówki: Dom drewniany po przeciwnej stronie szpitala, na drzwiach napis “Uwaga tyfus”. Paczkę miała odebrać starsza kobieta.
Wsiadłam do pociągu i jadę. I tu znów zagrożenie. Niemcy obstawili pociąg i rewidują w przejściu na poczekalni. Śmiało podchodzę do żandarm a, który zadaje mi pytanie “Was ist das?” wskazując na paczkę, której nie mogłam ukryć. Ze spokojem po niemiecku odpowiedziałam uśmiechając się “Nic, nic”.
Żandarm machnął ręką, aby przejść.
Mała ulga i wzdłuż wału rzeki Kamiennej docieram do celu. Drzwi otwiera starsza kobieta ze słowami “Dziecko uciekaj, dopiero byli Niemcy. Kątem oka dostrzegłam młodego bladego mężczyznę na łóżku. Domyśliłam się, że to był chory człowiek, a napis na drzwiach miał odstraszyć Niemców.
Wałem rzeki, a później torami kolejowymi wróciłam do domu. Po drodze piłam wodę z napotkanych kałuży przy torze*
Pomyślałam i to pewnie nie raz, że śmierć nie jest mi jeszcze przeznaczona. Poczynałam sobie coraz śmielej, prosząc o rozkazy i zadania.
Przyszedł jednak moment, że stałam się w pierwszej chwili bezradna wobec sytuacji. Otóż zaszła konieczność przemieszczenia radiostacji z zagrożonego miejsca. W domu zjawił się ktoś z poleceniem doręczenia jej w odpowiednie miejsce. Sytuacja stawała się nerwowa, bo droga ewakuacji wiodła tuż obok siedziby karnej ekspedycji SS w Kunowie.
Krótka narada kto?. Decyzja padła na mnie. Jeszcze ostatnie spojrzenie przez lornetkę i słowa: “Można iść”.
Dostałam polecenie. Na ulicy Chocimowskiej przed domem felczera Mazura będzie czekała łączniczka “Vilga” ubrana w granatowy płaszcz z białym kołnierzykiem w granatowym berecie. Dwa hasła “Vilga” i moje “Wera” i to wszystko.
Paczka w dużej skórzanej torbie była ciężka, ale taki odcinek drogi nie musiał być uciążliwy.
Nikt nie przewidywał, że mogłoby się stać coś strasznego. Wokół żandarmerii spokój, ja pewna siebie i stało się.
Jeśli prawdą było, że ten ktoś, kto przybył to łącznik z Radomia (nie o wszystkim musiałam wiedzieć ze względu na bezpieczeństwo) pilni; lornetką śledził moją trasę i to, co zobaczył było tragiczne.
Otóż minęłam most i kiedy byłam o jakieś 50 metrów od szkoły, wyszli żandarmi i zaczęli rewidować przechodniów. Pierwszy raz tak bardzo świadomie odczułam bliskość śmierci. Znalazłam się w sytuacji bez wyjścia.

Żadnej dróżki, żadnego domu, gdzieby można było skręcić. Byłam widoczna jak na dłoni. Każdy gwałtowny ruch zdradziłby mnie.
Zaczęłam odmawiać “Pod Twoją Obronę”. Pamiętam jak bezmyślnie powtarzałam: Boże daj, aby to byli żandarmi, którzy zaczepiali mnie, gdy chodziłam na lekcje p. Haliny Mrozik Gliszczyńskiej. Mówili wtedy łamaną polszczyzną – “Ładna panienka. Ładna Polka”.
Postanowiłam, że się do nich pierwszy raz uśmiechnę prowokująco, tak jak tylko potrafi kobieta, byle tylko udało się przejść.
Nikt nie wierzy w cuda, ale wtedy stał się cud. Pierwsi żandarmi zabrali ze sobą dwóch mężczyzn zatrzymanych, a na ich miejsce weszli ci dwaj moi wymodleni, ale ja o tym jeszcze nie wiedziałam. Gdy podeszłam do żandarmów uśmiechnęłam się, a jeden z nich wspaniałomyślnym gestem, salutując rzekł “bite! bite!” zasalutował i poszłam dalej. Tak więc to był cud!.
Pierwszy raz w życiu uwierzyłam w ogromną siłę modlitwy.
Dalej szłam niepewnie, nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Wydawało mi się, że mam je z waty. Spostrzegłam znajomego Starzębę, ale ten pierwszy do mnie odezwał się słowami: “Dziecko co ci jest?”. Podobno byłam blada i szłam chwiejnym krokiem. Torba stała się nagle ciężka. Poprosiłam go – panie Starzęba niech mi pan pomoże nieść torbę. Pomógł, ale ja miałam świadomość, na co go narażam. Musiałam minąć jeszcze posterunek policji, gdzie często przebywała żandarmeria. Udało się, przeszliśmy tak do rynku, Podziękowałam za pomoc, ale w dalszym ciągu nie mogłam się uporać ze zdenerwowaniem. Jeszcze tylko ulica Chocimowska, a na jej końcu ujrzałam “Vilgę” ubraną tak jak w instrukcji. Hasło, odzew i radiostacja przeszła w jej ręce. Szybko oddaliła się w stronę Bukowia, a ja okrężną drogą, wpław rzeki Kamiennej, potem łąkami wróciłam do domu.
To, co działo się w międzyczasie w domu trudno opisać. Lornetka przechodziła z rąk do rąk brata i łącznika. Widząc jaka jest sytuacja, wszyscy przygotowani byli do ewakuacji sądząc, że za chwilę zjawią się żandarmi.
Pewną drogą ewakuacyjną była ucieczka przez tory do Koloni Piaski. Azylem był dom Witakowskich, którzy mieszkali tuż przy lesie. Rodzice pochowali militaria i opuścili dom, pozostał tylko brat Rysiu i łącznik. W pewnym momencie, jak się później dowiedziałam łącznik wykrzyknął: przeszła, przeszła, idzie dalej!.
Gdy zjawiłam się, obaj mężczyźni mało mnie nie udusili z radości pytając – jak to się stało, że udało się. Słyszeli strzały – to właśnie dwóch zatrzymanych przede mną mężczyzn zabili w wąwozie przy cmentarzu. A więc jeszcze raz uszłam cało przed śmiercią, a mogło być tragicznie i to nie tylko dla mnie.

W związku z tym, że nie mogłam uczęszczać na tajne nauczanie, gdyż Niemcy (o czym wcześniej wspomniałam) zaczepiali mnie i siostrę Krysię pani Helena Mrozik Gliszczyńska za symboliczne wynagrodzenie przychodziła do nas i obie zaliczyłyśmy u niej dwie klasy gimnazjum.
Ja natomiast uczyłam w zakresie szkoły podstawowej siostrę Lidię i dziewczynkę w jej wieku Teresę Pałasz. Gromadziłam podręczniki, które również trzeba było ukrywać. Uczyłam się nocami przy zasłoniętych oknach,, Pamiętam, jak któregoś późnego wieczora zastukali do drzwi oficerowie żandarmerii* Pierwsza czynność – to ukrycie książek pod pościel, bo wszystko inne było bezpieczne, Niemcy (żandarmi) spenetrowali pomieszczenie na górze, porozsypywali herbatę, porozrzucali mydło i inne artykuły, (Przed wojną rodzice prowadzili dwa sklepy kolonialno – spożywcze) zabrali skrzypce, gitarę, akordeon i wyszli. Dwaj starsi rangą przeglądali bibliotekę. W pewnym momencie jeden z nieb. wziął do ręki “Dzieło Romana Dmowskiego” i powiedział “Naj hier ist nicht komunist” i wyszli.
Rano w ogródku znaleźliśmy porzucony sprzęt muzyczny, W czasie rewizji bałam się, że aresztują ojca, albo mnie wyślą do obozu koncentracyjnego. Tak się nie stało.
15 lipca 1943r. wybierałyśmy się z kuzynką Krysią Słotwińską do lasu. Jagody były tylko pretekstem, Witakowscy dali znać, że jest do zabrania krótka broń i naboje. Brat Ryszard zastanawiał się czy dobrze robimy wybierając ten dzień. Słyszał o obławach w lesie. Zdecydowałam, że pójdziemy. Noc spędziłam u kuzynki. O świcie Niemcy otoczyli dom. Gdy zapukali do drzwi mąż Krystyny schował się z krótką bronią za szafę, a ja wskoczyłam na jego miejsce do łóżka, udając, że śpimy tylko obie* Żandarmi popatrzyli na nas, odwrócili się i odeszli. Co zdarzyłoby się, gdyby z za szafy padł strzał?. Po odejściu Niemców prosiłyśmy Józka, by się ukrył, nie usłuchał. Zdecydował się tylko oddać broń do schowania. Po raz drugi zapukano do drzwi. Matka Józka przyprowadziła żandarmów, wskazując miejsce zamieszkania. Zabrano go i blisko domu zabito. Niemcy jeszcze raz wrócili, zabrali wuja Wacława Słotwińskiego. Zginął w Oświęcimiu po trzech miesiącach.
Był to dzień ogólnej akcji w naszej miejscowości. Spalono dom Michalskich i jego właścicielkę. Zginęli wtedy: Tadeusz Majecki, Józef Michalski, Franciszek Michalski, Józef Łucki, Józef Pasternak, Zygmunt Pasternak.
Ojca Wiktora wzięto do zakopywania zabitych.
Były momenty strachu, napięć, ale też i heroicznej pracy konspiracyjnej. Ciągłe obserwacje ruchów niemieckich, przenoszenie wieści co się dzieje wokół, gromadzenie środków opatrunkowych i higienicznych, szukanie lokum dla spalonych, nawiązywanie kontaktów z ludźmi innego terenu, szkolenia obronne i pomoc w chwilach dramatycznych – to wszystko było naszym życiem przez długie lata okupacji.

Ciągły strach, nasłuchiwanie czy coś złego się nie dzieje, a przecież nie tylko trzeba było się bać wroga. Nie wszyscy Polacy byli uczciwi i przyjaźni.
Na naszym terenie byli, a szczególnie w Zakładzie “Unia Ventzki” szpiedzy, którzy obserwowali wszelkie ruchy konspiracyjne i zdarzały się nieprzewidziane wpadki.
Piszę tylko o niektórych wydarzeniach, gdyż nie sposób jest objąć całą działalność konspiracyjną.

Nie poświęcam tu miejsca bratu Ryśkowi, siostrze Halinie Wysockiej (Halina Wysocka z naszego domu jako Słotwińska) i jej mężowi – Janowi (Jan Marian Wysocki – oficer BCH – Bataliony Chłopskie, oboje partyzanci w tej wojnie – Góry Świętokrzyskie, Kieleckie – Jan miał pseudonimy “Step” i “Łoś”, odznaczony m.in. Orderem Virtuti Militari). O tym mówią wspomnienia książkowe.
Cała nasza rodzina, jak może mało która angażowała się w działalność konspiracyjną.
Wspólny był cel, wspólna praca i wzajemne kłopoty. Każdy dzień zaczynał i kończył się zadaniami nie zawsze łatwymi do wykonania. Co trochę ginęli młodzi ludzie, których się znało, często bliscy sercu.
Kiedy wspominam te długie lata okupacji – to muszę oddać cześć mojemu ojcu Wiktorowi, bo on był ojcem dla całej organizacji. Doradzał, pomagał, przekonywał, że obowiązek walki – to święta rzecz, Dla organizacji oddał cały dom, wiedząc, że wszyscy narażamy się aa śmierć. To wielki patriota, społecznik i wychowawca. Potajemnie uczył nut, dawał ciche lekcje na akordeonie, skrzypcach i gitarze, bo jak mawiał “Talent, to druga dusza Polaka”. Przed wojną założył w Kunowie małą “orkiestrę symfoniczną” – zespół miejscowych mieszkańców kochających muzykę i wspólne granie na różnych instrumentach – przez tyle lat została nam się w rodzinie malutka pamiątka – mały flet piccolo złożony z dwu części.
To dzięki ojcu poznałam piękno folkloru polskiego, aby w późniejszym życiu skonsumować swój talent w zorganizowaniu i sukcesach Kunowskiego Zespołu Pieśni i Tańca i w małych formach teatralnych.
Ojciec szukał bezpiecznego zatrudnienia dla tych, którym żandarmeria deptała po piętach. Podejmował sezonową pracę przy skupie buraków cukrowych (Zochcin, Waśniów) i tam właśnie dawał pracę spalonej młodzieży, a przy okazji chłopcy mogli sobie zarobić w trudnym okresie represji.
Niestety, aby wszystko opisać szczegółowo i oddać atmosferę prawie 6 lat okupacji musiałabym poświęcić wiele czasu. Zasygnalizowałam tylko niektóre problemy wyłuskane ze wspomnień mojej młodości, w której realizowałam siebie, poznając święty obowiązek w służbie dla ojczyzny.
Jakże nieprawdopodobne wydaje się moje tamto i to dzisiejsze motto, gdy ideały polskości blakną:
“Kto podniesie zwątlone słowa – Bóg, Honor i Ojczyzna – na sztandary młodości w zaborczym kapitalizmie?”.
I kiedy w Sejmie Polskim decyzje oddania czci i honoru bohaterom tamtych czasów staną się świętym obowiązkiem?

Danuta Zimoń z domu Słotwińska

____________________________________________________________________________________

 

Już z naszej strony, chcemy też wspomnieć o rodzeństwie Danuty: a więc urodził się w Kunowie syn  i trzy siostry z ojca Wiktora Słotwińskiego i matki Janiny Słotwińskiej z domu Myszkowskiej:

Ryszard Słotwiński

Autorka wspomnień Danuta Słotwińska po mężu Zimoń

Halina Słotwińska po mężu Wysocka

Lidia Słotwińska po mężu Gładyś

Brat Ryszard zginął w czasie okupacji. Jego trzy siostry Danuta, Halina i Lidia po wojnie założyły swoje rodziny, potomkowie żyją w Kunowie do dziś, oraz rozjechali się po całej Polsce i po świecie.

Pięknie pozdrawiamy innych, którzy zechcą podzielić się z nami wspomnieniem o swojej Małej Ojczyźnie,

Tekst do galerii GA.PA uzupełniony dnia 22-go lipca 2023 roku, w tym dodano fotografię nietypowych pamiątek z przedwojennego (0koło 1935 roku) Kunowa – w rodzinie przez tyle lat ostało się kilkanaście oryginalnych, papierowych opakowań, w których przed wojną sprzedawał w kraju importowaną herbatę dziadek Wiktor Słotwiński z napisami: “ZNAWCY PIJĄ HERBATĘ TYLKO IMPORTU WIKTORA SŁOTWIŃSKIEGO W KUNOWIE —– 1. EKONOMICZNA 2. WYBOROWA

Chętnie przekażemy tą bardzo skromną rodzinną pamiątkę do np muzeum historii mieszkańców Kunowa – jeśli takie powstanie.

Są jeszcze gdzieś w rodzinnych albumach do odnalezienia fotografie z przedwojennego Kunowa – postaramy się je odnaleźć.

Pozdrawiamy wszystkich kochających swojej rodziny małe ojczyzny.

Propozycje gry z pamięcią i wyobraźnią - POLE ZMYSŁÓW - bonusy Portalu Narodowa GA.PA - na dziś - PANACEA - Wirtualna Gra Wyobraźni i Skojarzeń "PANACEA"

Korespondencja

Website Project Created by RAW-CODE