[wpml_language_selector_widget]
Polish English French German Spanish Finnish Hebrew Swedish Norwegian Italian Czech Slovak Bulgarian Hungarian Portuguese Russian Chinese (Simplified) Japanese Hindi Arabic
[wpml_language_selector_widget]
Polish English French German Spanish Finnish Hebrew Swedish Norwegian Italian Czech Slovak Bulgarian Hungarian Portuguese Russian Chinese (Simplified) Japanese Hindi Arabic
Polish English French German Spanish Finnish Hebrew Swedish Norwegian Italian Czech Slovak Bulgarian Hungarian Portuguese Russian Chinese (Simplified) Japanese Hindi Arabic
[wpml_language_selector_widget]
Polish English French German Spanish Finnish Hebrew Swedish Norwegian Italian Czech Slovak Bulgarian Hungarian Portuguese Russian Chinese (Simplified) Japanese Hindi Arabic
Dział Section 1 — PROSZĘ KLIKNĄĆ NA TYTUŁ / FOTOGRAFIĘ DANEGO EKSPONATU — UWAGA – UKAŻE SIĘ PIERWSZA FOTOGRAFIA – JEŚLI JEST W EKSPONACIE WIĘCEJ FOTOGRAFII – POCZEKAJ NA AUTOMATYCZNE PRZEWIJANIE ALBUMU FOTOGRAFI, LUB KLIKNIJ NA KOLEJNĄ KROPKĘ POD FOTOGRAFIAMI — KLIKNIĘCIE NA UKAZUJĄCE SIĘ FOTOGRAFIE MOŻE NIEKTÓRE Z NICH NA EKRANIE WYODRĘBNIĆ I ZWIĘKSZYĆ – PODWÓJNE KLIKNIĘCIE NA NIĄ MOŻE FOTOGRAFIĘ ZWIĘKSZYĆ ZNACZNIEMałe Ojczyzny, Świat Rodziców, Dziadków, Wspomnienia rodzinne... Small Homelands, The World of Parents, Grandparents, Family Memories...

Choinka 1937, czyli Nareszcie Przyszła Pierwsza Gwiazdka i “Gwiazdor” – ze wspomnień Mamy

podziel się z innymi:

Z pamiętnika Mamy Marii, szczęśliwie zachowanego w rodzinnej szufladzie…
_______________________________________________________________________________________

“Nareszcie przyszła Gwiazdka”

W domu ruch i bieganina. Dzieci czekają…. kręcą się. Po obiedzie, które jest właściwie śniadaniem, ubieramy choinkę. Do dziś nie lubię małych, kwiaciarnianych choinek ani też stylowych srebrno – białych cacek.
Choinka w naszym domu sięgała sufitu i była bajecznie kolorowa. Ogromne pudło zabawek, składanych z roku na rok uzupełniało się tegorocznymi łańcuchami, pajacem, dzbanuszkiem – przeróżnymi wytworami dziecinnej wyobraźni. Wśród pachnących lasem gałęzi ukrywały się orzechy, czerwone jabłuszka i piernikowe lukrowe serca.
W mieniących się tęczowo bańkach odbijały się światła świec.
Po choince ubierało się dzieci.
Z białą sztywną kokardą we włosach snułam się z Witkiem od okna do okna w oczekiwaniu pierwszej gwiazdy.
Pamiętam zawsze gdy nadchodziło coś na co długo czekałam, gdy było już tuż tuż, zdawało mi się to niemożliwe. Szczypałam się by się przekonać czy to nie sen.
Ale to nie był sen.
Staliśmy przy biało nakrytym stole.
Przy łamaniu się opłatkiem Mama zawsze płakała, a Ojciec wygłaszał do nas małą mówkę, która miała być budująca, ale której nie kończył, bo go nudziła. Ojciec nie lubił, by go pouczano – sam też pouczać nie umiał. Gdy kiedykolwiek miał mnie za coś skarać (bo przecież Ojciec też się musi „przykładać”) – był tak zażenowany, że było mi go żal i mówiłam za niego wszystko co miał powiedzieć, że niby się domyślam i że już nie będę.
Ojciec klepał mnie dobrotliwie po ramieniu i z ulgą wycofywał się. Kochany, niepedagogiczny ojciec – byliśmy tak do siebie podobni.
Po wigilii zalegała niepokojąca cisza.
Nawet gdy już wiedziałam, że „Gwiazdor”: to nieprawda – czułam lekki ucisk koło serca, gdy wchodził z długa brodą, w kożuchu, z workiem na plecach.
I w danej chwili na pewno w niego wierzyłam.
Najpiękniejsze zabawki nie były warte tego momentu pogranicza fantazji z prawdą.
Nie zmuszajcie dzieci do przekraczania tej granicy, że niby już za duże, jesteście niezręczni, a dzieci są delikatne. Wasza gorliwość może zburzyć więcej niż wiarę w Gwiazdora, wiarę w marzenie, w bezinteresowne Piękno, w coś, czego pozbawieni będą bardzo ubodzy, choćbyście ich najbardziej obdarowali.

_____________________________________________________________

Dni są mroźne, zimowe.
Na szybach zamarznięty świat.
Feerie świąteczne.
Całe dnie spędzamy na dworze.
Zziajani, zaśnieżeni – z czerwonymi uszami i nosami
W podwórzu – w tzw. „dołku” leży staw kaczy, na który zjeżdża się sankami z górki.
Niosą po lodzie aż na drugi brzeg.
Z powrotem I znowu.
Roznosi nas radość ruchu, powietrza.
Lepimy brzuchate bałwany, staczamy śnieżne bitwy.
Jesteśmy tak szczęśliwi.
Panna Maria wyjechała na ferie.
Tęsknimy trochę, a trochę używamy.
Bezkrólewie.
Listonosz przynosi kartki od niej, ilustracje ostatniej lektury.
Dostaję Zagłobę, obcinającego włosy Helenie, a Witek Ursusa unoszącego z areny Lidię.
Listonosz odchodzi machając nam ręką.
Od wsi słychać krzyki : „Herody”
Idą zwartą grupą z groteskowa Śmiercią na przedzie.
Boję się, boję się tak strasznie, że nie pomaga świadomość, że to przebierańcy, że znam tych chłopców.
Witek pędzi im naprzeciw, a ja biegnę do domu, do domu!
Czuję ich krzyki za sobą, brzęk diabelskiego łańcucha, świat kosy.
Wpadam na ganek.
Łomocę, walę w drzwi.
Nareszcie. Wpadam ośnieżona , mokra, nie słysząc krzyków.
Pędzę do Babci.
Jak co roku, gdy wszyscy oglądają przedstawienie, gdy namawiają i tłumaczą mi (tak jakbym nie wiedziała) – że to przebierańcy – tylko babcia nie namawia mnie. I dziś nie pyta. Spokojnie podchodzi do drzwi. Zamyka na klucz. Uśmiecha się.
„Zagramy w garibaldkę”
Patrzę na strużki wody spływające z mych ośnieżonych butów.
„Basiu, ja wiem, że to…ale ja…nie mogę.”
Za oknem cicho, pada śnieg, w pokoju jest ciepło i bezpiecznie.
W sieni umiera Herod.

Maria Garczyńska-Borkowska, Zborów, 1937 rok

Fragment wspomnień mamy umieszczonych w portalu Narodowa GA.PA:

Urokliwe Wspomnienia z Dzieciństwa, Mała Ojczyzna Zborów 1937 – “Z pamiętnika małej Masi” – autorka: Maria Garczyńska – Borkowska

Korespondencja

Website Project Created by RAW-CODE